piątek, 29 listopada 2013

"Zamień chemię na jedzenie".

"Zamień chemię na jedzenie". Julita Bator najpierw wyleczyła dzieci, teraz napisała książkę o tym, czym się trujemy

O tym, że jedzenie może leczyć Julita Bator przekonała się na własnej skórze. Przez kilka lat myślała, że po prostu ma chorowite dzieci. Kiedy tylko zmieniła im dietę, infekcje przeszły jak ręką odjął. Spędziła godziny na wertowaniu etykietek i poszukiwaniu szkodliwych składników w jedzeniu. Teraz na podstawie swoich doświadczeń wydała książkę i radzi, jak "zamienić chemię na jedzenie".
Julita Bator, autorka książki "Zamień chemię na jedzenie"
Julita Bator, autorka książki "Zamień chemię na jedzenie" • arch. pryw. J.Bator

Już sam tytuł pani książki jest trochę przerażający – "Zamień chemię na jedzenie". To znaczy, że produkty, które wkładam w sklepie do koszyka nie są jedzeniem?

Nie wiem dokładnie, co pani do tego koszyka wkłada, ale jeśli zagłębimy się w skład poszczególnych produktów spożywczych, można się przerazić. Bardzo często nieświadomie nie kupujemy jedzenia, tylko produkty jedzeniopodobne, w których składzie dominują chemiczne dodatki, produkty które nasycone są pestycydami i metalami ciężkimi.

Pani też kiedyś się nimi odżywiała. Co sprawiło, że nagle zainteresowała się pani etykietami?

Wszystko zaczęło się od moich dzieci. Przez wiele lat bardzo chorowały, łapały wszystkie infekcje bakteryjne i wirusowe. Kupowaliśmy przez to masę leków, dzieci ciągle przechodziły terapie antybiotykowe i kuracje sterydowe, sami się od nich zarażaliśmy. Choroby mieliśmy w domu co kilka tygodni.

Co było przyczyną?

Długo nie wiedzieliśmy. Obstawialiśmy, że problem leży w jedzeniu, ale nie mogliśmy go zlokalizować.

Testy alergiczne?

Niczego nie wykazywały. Staraliśmy się więc wykluczać z diety kolejne produkty, eliminowaliśmy po kolei nabiał, słodycze. Ale to niczego nie zmieniało. Pięć lat temu wyjechaliśmy na urlop na Kretę. Uznaliśmy, że raz w życiu nie będziemy zadręczać siebie i dzieci i pozwolimy im jeść wszystko. Trudno, najwyżej to odchorujemy.

Nic takiego nie miało miejsca.

Dlaczego?

Zaczęłam przekopywać dostępną literaturę i okazało się, że na Krecie po prostu je się raczej nieprzetworzoną żywność. Pomyślałam, że to może być dobry trop, że to żywność przetworzona ma wpływ na ich choroby. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, kiedy zaczęłam eliminować takie produkty, dzieci przestały chorować.

U moich dzieci występowało zjawisko pseudoalergii – automatycznie reagowały na pewne składniki pożywienia, ale nie brał w tym udziału układ immunologiczny.

Co im szkodziło?

Na przykład glutaminian sodu, czy acesulfan K. Badania pokazują, że wszystkim to szkodzi w jakiś sposób, ale nie wszyscy reagują na to od razu.U moich dzieci miała miejsce natychmiastowa reakcja , więc teraz po prostu jedzą zdrowo.

Jak z normalnego żywienia przestawić się na żywność nieprzetworzoną?

Muszę przyznać, że nie było to proste. Wertowałam artykuły naukowe, czytałam książki. Pięć lat temu dostępnej literatury na ten temat było zdecydowanie mniej, niż dziś. Wiele porad dotyczyło eliminowania całych grup produktów, ale ja już stosowałam wcześniej diety eliminacyjne i wiedziałam, że nie tędy droga. Zaczęłam więc sama mozolnie wydeptywać ścieżki.

Na czym to polegało?

Zaczęłam na przykład czytać etykiety na produktach. Zastanawiałam się, czy składniki, które w nich znajduję są groźne dla naszego organizmu, więc po powrocie do domu czytałam o ich właściwościach. Szybko zaczęłam omijać te, które są groźne i wybierać te produkty, które są najmniej szkodliwe.

Jakie składniki zaskoczyły panią najbardziej?

Jednym z pierwszych tropów, na jakie wpadłam był benzoesan sodu, który podawałam dzieciom jako składnik leku na kaszel. Dziecko dostawało lek z tym składnikiem i zapadało na zapalenie oskrzeli – taka sytuacja powtórzyła się trzykrotnie, więc w końcu zauważyłam zależność. Kiedy wczytałam się w etykietę, okazało się, że u osób nadwrażliwych benzoesan sodu może wywoływać działania niepożądane. Drugim zagrożeniem dla mojego dziecka był słodzik, acesulfam K, także dodawany do leków.

Jak go wyeliminować?

Okazuje się, że jest wyjście – są zamienniki danego leku, które nie zawierają niepożądanego składnika. Zresztą szybko wyszło, że w moim otoczeniu kilkoro dzieci ma ten sam problem, tylko mamy nie wiedziały, że o to chodzi.

Rozumiem, że nie szukała pani tylko w lekach.

Oczywiście. Okazało się na przykład, że wiele barwników uznawanych za potencjalnie niebezpieczne znajduje się w produktach dla dzieci – płatkach śniadaniowych, jogurtach, serkach czy mlecznych deserkach. Warto je znać i wybierać świadomie produkty bez ich dodatku.

Producenci żywności na zarzuty o wykorzystanie niezdrowych składników, zwykle odpowiadają, że jedzenie jest przecież testowane, więc bezpieczne.

Tak, ale przecież producenci nie wiedzą, ile danego składnika jem w ciągu dnia. A ja nie chodzę z kalkulatorkiem i nie liczę, czy już przekroczyłam dopuszczalną dawkę jednego czy drugiego konserwantu. Obawiam się, że nikt nie ma nad tym kontroli i nikt nie wie też, jakie w dłuższej perspektywie ma to konsekwencje dla jego zdrowia. Nie wiemy, jak wpłynie na nas kumulacja różnych związków chemicznych.

My na przykład przestaliśmy kupować większość wędlin, bo jest w nich tak wiele chemii.

W mięsnym prosi pani o etykietkę?

Teraz rzadziej, bo mam swoje wydeptane ścieżki, ale kiedyś robiłam to bardzo często. W wędlinach jest bowiem wszelkie „bogactwo”, poczynając od glutaminianu sodu, przez azotyn sodu, białko sojowe. Mnóstwo niepotrzebnych rzeczy.

Da się jeszcze dostać wędliny bez takich dodatków?

To trudne, ale możliwe.

Zresztą w ogóle mało jest dziś produktów, które są prawdziwym jedzeniem. Mnie samej nie udało się wyeliminować pewnych składników, więc zaczęłam robić dużo żywności sama.

Na przykład?

Zaopatruję się w mleko prosto od krowy i robię sama jogurty. Sama piekę chleb, robię przetwory na zimę.

Skąd pani miała przepisy?

Część od mamy, część od teściowej. Ona przez wiele lat robiła sama śledzie, kiszoną kapustę. Zawsze mnie to dziwiło. Teraz przestało.

Dużo przepisów biorę z blogów, bardzo dużo zmieniam, robię po swojemu. Zamieniam na przykład mąkę pszenną na żytnią, albo gryczaną. Tę z kolei robię sama mieląc ziarna gryki w młynku do kawy.

To musi zajmować mnóstwo czasu. Ja staram się nie jeść najgorszych śmieci, ale i tak przeszukiwanie półek w sklepie trwa wieki.

To prawda, długo trwało zanim przewertowałam wszystkie etykietki.

Czyli nie ma nadziei…

Nie do końca, w mojej książce zebrałam już efekty tych poszukiwań, więc ktoś, kto teraz zacznie myśleć o zdrowym jedzeniu będzie miał o tyle łatwiej. Zamieściłam tam opisy składników najbardziej popularnych produktów, przepisy na własny ser, czy jogurt. Natomiast każdy musi sam stworzyć sobie własną listę bezpiecznych produktów dostępnych niedaleko domu, nauczyć się docierać do producentów zdrowej żywności.

Jak pani do nich dociera?

Na targu staram się wybierać warzywa od rolników. Kiedy widzę panią, która siedzi przy stoisku z małą ilością warzyw, podchodzę i pytam, czy to jej własne. Jeśli odpowie, że tak, umawiam się na stałe dostawy. Jeśli chcę zrobić przetwory, pytam, czy ma większą ilość danych owoców czy warzyw. Jeśli nie ma, to poleca mi swoją sąsiadkę. I w drugą stronę – ja polecam taką panią swoim koleżankom, które też starają się szukać dobrej żywności.

To nie jest trudne? W mieście tacy ludzie nie stoją na każdym rogu.

Na pewno jest to bardziej skomplikowane, niż zrobienie zakupów w supermarkecie, nie oszukujmy się. Ale można to robić do pewnego stopnia, na tyle, na ile to możliwe. Można też działać w kooperatywie – jeśli ktoś jedzie po pomidory na wieś, pyta, czy nie przywieźć też nam. Dzielimy się później kosztami transportu.

Wiele jest takich osób w pani otoczeniu?

Coraz więcej. Ludzie widzą nasze dzieci, które chorowały, a teraz nie chorują. Widzą, że mój mąż, który miał problemy zdrowotne, już ich nie ma. Że ja, która miałam bóle żołądka, też mam spokój. To do nich przemawia. Moja kuzynka jest wykładowcą na uczelni. Po tym, jak zaczęła myśleć o tym, co je, przyznała, że pierwszy raz miała semestr, w którym nie opuściła ani dnia zajęć. Nie chorowała ani ona, ani jej syn.

A do dzieci ta filozofia przemawia?

Tutaj faktycznie czasami jest problem, nie kupujemy im słodyczy, ani gotowych deserków na bazie mleka. Rozmawiamy z nimi dużo na ten temat, ale agresywna reklama robi swoje.

Ja natomiast stosuję drobne triki, które opisałam też w książce.

Jakie na przykład?

Moje dzieci dostają do szkoły tylko drobne pieniądze, które mogą wydać na wodę. Mamy taką umowę, mam nadzieję, że ją respektują. Jeśli idą na urodziny, proszę je, żeby nie objadały się chipsami, ani nie opijały colą. Pytają wtedy, czy mogą spróbować. No mogą, dlaczego nie?

Udało nam się wypracować taki model, w którym do nas do domu nie przynosi się słodyczy. Nie wszyscy to respektują, ale jeśli ktoś przyniesie jakieś dla dzieci, my je po prostu konfiskujemy. Jeśli ktoś chce sprawić im przyjemność, może przynieść owoce.

Najnowsze badania pokazują, co te wszystkie dodatki do żywności: konserwanty, aromaty, barwniki, wzmacniacze smaku i zapachu robią z naszym układem hormonalnym, jakie powodują problemy. Choćby ADHD. To dla dziecka prawdziwy dramat, że jest uspokajane na wszystkich lekcjach. A jakie ono ma być, skoro co przerwę je batona? Chcielibyśmy oszczędzić tego naszym dzieciom.

Z jednej strony zdrowie, ale z drugiej eko żywność do najtańszych nie należy.

To zależy, jak na to spojrzeć. Przestaliśmy na przykład wydawać naprawdę ogromne pieniądze na wizyty domowe, leki, lekarzy. To odciążyło budżet. Z drugiej strony warto teżwykazywać się gospodarskim sprytem . Bo, owszem, można kupić dobrą szynkę za 40 zł za kilogram, ale równie dobrze można kupić mięso surowe i samodzielnie je upiec. I zaoszczędzić 20 zł na kilogramie.

Tak samo jest z kawą. Jeśli ktoś pija kawę to lepiej zamiast kawy rozpuszczalnej sięgnąć po zdrowszą i tańsząziarnistą. Nie trzeba też wyłącznie kupować żywności nazwanej ekologiczną (choć i tę zdarzyło mi się kupić taniej, niż w supermarkecie). Ale i w supermarkecie da się trafić na dobre produkty, mam wśród przyjaciół wielodzietną rodzinę, której po prostu nie stać na ekstrawagancję.

Dzięki mojej książce udało im się po prostu zrobić zdrowsze zakupy zamykając się w dotychczasowym budżecie. To też sukces.

środa, 20 listopada 2013

Przesłodzone dzieciństwo - jak go uniknąć?

Ze strony Biokurier : http://www.biokurier.pl

Dzieci kochają słodycze. Tymczasem cukier w nadmiarze jest szkodliwy, powoduje otyłość i inne, poważne choroby. Aż 80 proc. dzieci je go za dużo. Cukier jest ukryty w wielu produktach żywnościowych. Łatwo więc przekroczyć zalecane normy spożycia – a to prowadzi do otyłości, cukrzycy, rozwoju próchnicy i wielu innych chorób.
Badanie „Kompleksowa ocena sposobu żywienia dzieci w wieku 13-36 miesięcy w Polsce", które przeprowadzono na reprezentatywnej grupie 400 maluchów, wykazało że już 90 proc. najmłodszych je za dużo soli, 80 proc. za dużo cukru, a ich dieta jest zbyt uboga w wapń i witaminę D.

Puste kalorie w liczbach

Z danych GUS wynika, że w 2011 roku jeden Polak zjadł 39 kg cukru w ciągu roku. W liczbie podanej przez GUS zawiera się to, co kupujemy w sklepie oraz dodajemy do jedzenia, ciast, jogurty, pieczywo, napoje. Sytuacja pogarsza się. Już większość maluszków w wieku 2 lat je codziennie słodkie przekąski popijając je słodzonymi napojami. Przyrost  dzieci z otyłością jest w Polsce większy niż w USA.

Słodki asortymen

W sklepikach szkolnych powinny znajdować się zdrowe produkty. Dzieci powinny mieć dostęp do: kanapek z ciemnego, pełnoziarnistego pieczywa, - owoców i warzyw, - ciastek owsiany, pestek (np. dyni), orzechów zamiast słodyczy, soków warzywnych i wody mineralnej zamiast gazowanych i sztucznie słodzonych napojów  - mówi Barbara Lewicka-Kłoszewska, Wiceprezes Fundacji Banku Ochrony Środowiska, która od kilku lat propaguje zdrowe żywienie wśród dzieci.
– W projekcie „Sklepiki szkolne - zdrowa reaktywacja”, który zorganizowaliśmy już po raz drugi, przyznajemy dotacje na przebudowę sklepików w taki sposób, by znalazły się w nich świeże i zdrowe produkty. W tym roku granty trafiły do 40 sklepików na terenie całej Polski. Trzecia edycja programu wystartuje wkrótce – dodaje Barbara Lewicka-Kłoszewska. 

Czytajmy etykiety


Dietetycy  nawołują, lekarze alarmują, a jednak polskie dzieci tyją. Producenci żywności stosują czasami metodę leanwashing, czyli zabieg marketingowy dający złudzenie, że produkty wydają się zdrowsze, niż są naprawdę (dietetyczne jogurty, cukierki z witaminami). Warto uważnie czytać etykiety. Producenci mają obowiązek wymienić wszystkie składniki, które znajdują się w produkcie. - Na stronie internetowej „Aktywnie po Zdrowie” można znaleźć specjalny poradnik, w którym rozszyfrowaliśmy wszystkie dodatki i konserwanty kryjące się pod skrótami z literką „E” – mówiAndrzej Pietrucha, Prezes Fundacji BOŚ.

Czy rodzice przesadzają?

Nastawienie oraz bezradność przeciętnego rodzica najczęściej nie sprzyja pozytywnym zmianom w diecie dzieci. Rodzice często nie mają świadomości, że dziecko powinno mieć tzw. „deficyt energetyczny”, czyli spalać więcej (głównie węglowodanów) niż przyjmuje. A potem zaczyna się szkoła i „kieszonkowe" na zakupy w sklepiku. W domu zaś, jeśli rodzice w ogóle gotują, obiadokolacja jest późno, a przedtem dziecko zapycha się chipsami. Urodziny często organizuje się w restauracji fast food. Przed mistrzostwami Euro w piłce nożnej idole reklamowali słodkie, gazowane napoje… Taka moda.  – Pamiętajmy, że rodzice i nauczyciele mają duży wpływ na odżywianie dzieci.
Pakujmy im do szkoły pożywne drugie śniadanie. Na pierwsze śniadanie nie podawajmy parówek lub białego pieczywa z szynką, ale:
- owsiankę z suszonymi owocami
- jajka gotowane na miękko
- warzywa
- koniecznie ciemne pieczywo
Unikajmy kolorowych, gazowanych napojów oraz chipsów. Zainteresujmy się tym jakie obiady wydaje szkolna stołówka. Miejmy świadomość, że jako rodzice, możemy wiele zmienić – apeluje Barbara Lewicka-Kłoszewska z Fundacji BOŚ.

Przesłodzony mózg

Nie każdy wie, że według niektórych badań, nadmiar cukru powoduje nadpobudliwość ruchową i obniżony iloraz inteligencji. Do takich wniosków – dotyczących diety małych dzieci i jej późniejszego wpływu na możliwości intelektualne – doszli australijscy naukowcy z University of Adelaide. Iloraz inteligencji ośmiolatków, które spożywały we wczesnym dzieciństwie dużo słodkich potraw i napojów był o dwa punkty niższy niż u ich rówieśników, którym ograniczano cukier. Potwierdzili to naukowcy ze Stanów Zjednoczonych. Opublikowali oni wyniki badań, z których wynika, że maluchy często karmione pizzą, ciastkami i frytkami miały IQ niższe nawet o 5 punktów. Trzeba wziąć pod uwagę, że w USA ‘śmieciowa’ dieta jest tania i najczęściej najgorzej odżywiają się w ten sposób biedniejsi, gorzej wykształceni mieszkańcy. Stąd też mniejszy nacisk na edukację, także żywieniową.
O ile doraźnie bardzo niewielka ilość węglowodanów dobrze wpływa na poziom energetyczny, to nadmiar zdecydowanie szkodzi. Zdecydowanie lepiej jeść produkty z węglowodanami złożonymi o długim czasie uwalniania. To prosta zasada działania organizmu: jeżeli uczeń zje słodycze (szybko przyswajalne węglowodany), to poziom cukru w jego krwi bardzo szybko wzrośnie, dziecko jest wówczas ożywione. Jednak opadnie równie prędko i początkowy przypływ energii zmieni się w uczucie zmęczenia, niepokoju, rozdrażnienie i trudności w skoncentrowaniu się w trakcie lekcji, czy przy odrabianiu zadania domowego.
O wspomnianych powyżej kwestiach cały czas mówi o tym także Grzegorz Łapanowski(przeczytaj nasz wywiad)w kampanii mającej poprawić jakość żywienia dzieci w szkołach i przedszkolach, o której więcej tutaj: http://szkolanawidelcu.pl/
źródło: Fundacja BOŚ

poniedziałek, 18 listopada 2013

Coraz więcej chętnych na ekologiczny drób, ale ceny wysokie

Ze strony Biokurier : http://biokurier.pl/aktualnosci/2304-coraz-wiecej-chetnych-na-ekologiczny-drob-ale-ceny-wysokie

Dostępność ekologicznego drobiu w Polsce trudno uznać za zadawalającą, ale jest coraz lepiej. O zaletach takiego mięsa i wyzwaniach dla producentów, w trakcie Targów Natura Food 2013 rozmawialiśmy z Piotrem Woźnickim, rolnikiem ekologicznym z Sątyrza (woj. Zachodniopomorskie).

Gospodarstwo ekologiczne „Sątyrz” oferuje ekologicznego kurczaka całego oraz w elementach – filet, udo , podudzie, skrzydełko, porcja rosołowa oraz podroby.

Czym takie mięso różni się od produktów konwencjonalnych?

- Od pierwszego nasze kurczaki karmione są paszą ekologiczną sprowadzaną z Belgii (W Polsce wciąż nie ma certyfikowanej wytwórni pasz). W połowie okresu żywieniowego do paszy zaczynamy dodawać ziarno mieszanki zbożowej , warzywa (głównie dynia , cukinia i odpady ogórka) , zielonkę. Przez okres min. miesiąca kurczaki mają dostęp do wybiegu o ile pozwalają warunki atmosferyczne. Jak jest zbyt zimno lub mokro to przebywają w kurniku. Ubój dokonywany jest w certyfikowanej ubojni i tam pakowany na tacki – tłumaczy Piotr Woźnicki

Ekologiczny chów drobiu


Obsada kurnika jak i wybiegu jest dostosowana do przewidzianych w regulacjach związanych z rolnictwem ekologicznym wymagań dobrostanu. - W jednym kurniku nie może być więcej niż 4800 szt. , natomiast w konwencjonalnych kurnikach obsada wynosi po kilkadziesiąt tysięcy szt. Kurczaki są chowane min. 81 dni a często dłużej – jak jest mniejszy zbyt to część kurczaków zostaje na następne tygodnie – w konwencji ubijany jest cały rzut po ok. 40 dniach. Także przyrosty w hodowli ekologicznej są dużo mniejsze – po ok. 90 dniach nasze kurczaki ważą ok. 1.5-2.0 kg natomiast w konwencji w wieku 45 dni osiągają wagę ok. 2.7 kg. Pasza używana w konwencji zawiera soje genetycznie modyfikowaną oraz antybiotyki. Natomiast w chowie ekologicznym dodatki te są zakazane – mówi Piotr Woźnicki.

Konsumenci chcą eko mięsa, ale cena to bariera

- Jeżeli chodzi o zapotrzebowanie na drób ekologiczny to zapotrzebowanie jest moim zdaniem duże natomiast rzeczywisty popyt jest niewielki – mówi rolnik i wymienia przyczyny tego stanu rzeczy:
  • bardzo trudny chów (trzeba ponieść duże nakłady aby spełnić wymogi rolnictwa ekologicznego)
  • zbyt droga pasza, którą rolnicy muszą sprowadzać z zagranicy
  • brak ubojni – jest ich niewiele a koszty dojazdu (w przypadku Piotra Woźnickiego ponad 200 km dojeżdżać ) oraz uboju przy niewielkiej ilości kurczaków
  • niezbyt duża liczba sklepów ekologicznych mogących sprzedawać mięso
  • w sklepach ekologicznych jest sprzedawany konwencjonalny kurczak, np. pod nazwą kurczaka zagrodowego – jest trochę droższy od konwencjonalnego a nazwa sugeruje wiejskość, lokalność etc

Wymienione powyżej bariery powodują, że cena ekologicznego drobiu waha się między 25 a 35 zł. – To dla wielu klientów cena zdecydowanie za wysoka – mówi Piotr Woźnicki.

Oprócz ekologicznego drobiu, gospodarstwo ekologiczne w Sątyrzu posiada w ofercie ogórka kołobrzeskiego (produkt wyróżniany w trakcie Targów Natura Food) a także inne przetwory owocowo – warzywne dostępne w sprzedaży bezpośredniej. Strona internetowa gospodarstwa:www.satyrz.pl


Komentarz redakcyjny:
Ceny ekologicznego mięsa zawsze były wysokie i nigdy nie zrównają się do cen produktów będących efektem przemysłowego chowu. Szkoda jednak, że istotny wpływ na koszty mają czynniki, które nie powinny bardzo jej zniekształcać, czyli sprowadzana z Zachodu pasza (ciężko będzie „ruszyć” rynek jeżeli nie doczekamy się polskich producentów) i zdecydowanie za mała liczba małych ubojni (tu dodatkową barierą jest to, że taka ubojnia musi posiadać certyfikat). Dysponując lepszym zapleczem logistycznym producenci ekologiczni z pewnością mogliby zaproponować lepszą cenę za towar o tak samo wysokiej jakości – mam nadzieję, że właśnie w tą stronę sytuacja zmieniać będzie się w następnych latach.

Obecnie na polskim rynku, w szerszej skali, działa trzech producentów drobiu ekologicznego: Gospodarstwo ekologiczne Sątyrz, opisywana już na naszych stronach firma Rolmięs z Łabiszyna (woj. Kujawsko – pomorskie) oraz Zagroda  Łącka - gospodarstwo ekologiczne Romana Gorzkowskiego (woj. Mazowieckie).

Karol Przybylak

HM